Wojtek Belon - Piewca Ponidzia
Dodał: Marta Data: 2022-03-14 10:10:39 (czytane: 15636)
Teksty o Wojtku Belonie na podstawie opracowań Pana Leszka Marcińca
OD AUTORA
15 maja 1992 roku w holu Buskiego Domu Kultury przy al. Mickiewicza nr 22 odbyła się uroczystość – odsłonięcie tablicy pamiątkowej ku czci Wojtka Belona i nadania tej placówce kulturalnej imienia „Piewcy Ponidzia”, jakim był Wojciech Jerzy Belon – pseudonim artystyczny – „Bellon”. W maju 1992 roku przypadała 7 rocznica Jego śmierci.
Bardzo przeżywałem tę uroczystość, przecież znałem osobiście Wojtka, który mieszkał w sąsiednim bloku, spotykałem go prawie codziennie, kiedy ja szedłem rano do pracy, a on do szkoły. Ale najczęściej spotykaliśmy się na zebraniach PTTK, rajdach turystycznych i harcerskich oraz podziwiałem jego występy artystyczne, kiedy z gitarą w ręku śpiewał ballady, a był przecież wówczas jeszcze uczniem LO i nic nie zapowiadało jego sławy.
Jego śmierć w maju 1985 roku była dla mnie szokiem, spotęgowanym również faktem, że w tym samym czasie (czyli na początku maja 1985 r.) uczestniczyłem w dwu pogrzebach moich bliskich.
Po wyjściu z Domu Kultury wieczorem 15 maja 1992 r., idąc do domu rozmyślałem o uroczystości odsłonięcia tablicy pamiątkowej, byłem pod wrażeniem koncertu zespołu „Wolna Grupa Bukowina” i wspomnień o Wojtku. Po przyjściu do domu natychmiast siadłem do maszyny i napisałem esej pt.:
„Requiem dla Wojtka Belona”
„Szukam szukania mi trzeba
Domu gitarą i piórem...”
Tym mottem z wiersza Wojciecha Belona „Sielanka o domu”, wita napis wyryty na kamiennej tablicy w holu Buskiego Domu Kultury, który uchwałą Rady Miejskiej otrzymał imię poety, pieśniarza związanego z Buskiem Zdrojem od lat dziecięcych.
W maju 1985 r. ziemia buska przyjęła doczesne szczątki Wojtka Belona ( 1952 – 1985 ) i utuliła go do snu wiecznego.
Spoczął Wojtek na buskim cmentarzu obok powstańców 1863 roku i por. Aleksandra Uchnasta – sędziwego weterana, wychowawcy pokoleń młodzieży. Bliskim jego sąsiadem stał się Zdzisław Zemła, żołnierz AK – harcerz, bohater z duszą artysty, który nawet swój pseudonim – „Klarnet”, wziął z umiłowania muzyki. Kilkanaście metrów dalej, leży artysta – rzeźbiarz Czesław Król, którego Wojtek opłakiwał w „Balladzie o Cześku piekarzu”.
Odszedł Wojtek nagle, a jego „dziecko” – „Wolna Grupa Bukowina” jak rażona piorunem ucichła, bo jakże to śpiewać bez swego „maestro”. Ale po tym letargu, kiedy nadchodzi czas zadumy „ co dalej ?” – następuje refleksja –
„Daremne żale,
próżny trud’
bezsilne złorzeczenia ...”
- ruszajmy !
I ruszyli, by pieśnią i poezją wspominać swego lidera, by jego dzieło nie umarło, by żyło dalej, by dorobek twórczy Wojtka Belona i jego przyjaciół nieść w Polskę, by cieszyć pieśnią – uszy, poezją – duszę, a młodość, piękno ojczystych krajobrazów, przenosić do miast i domów ludzi i tam tworzyć „krainę łagodności”.
15 maja 1992 r. w holu Buskiego Domu Kultury zebrali się: rodzina, żona, córka, koledzy Wojtka, ci z ławy szkolnej i sympatycy jego poezji, znajomi, a także młodzież szkolna, dla której Wojtek jak przed laty był i na zawsze pozostał idolem.
Przed tablicą pamiątkową zebrani wysłuchali komunikatu, iż Dom Kultury w Busku Zdroju, otrzymał imię „Piewcy Ponidzia” – Wojciecha Belona. Po tych słowach dyrektora BDK - Franciszka Rusaka, zebrani gromkimi brawami uczcili tą radosną, długo oczekiwaną wiadomość. Łzy wzruszenia pojawiły się w oczach zebranych, gdy przewodniczący Rady Miejskiej - Mieczysław Sas, odsłonił tablicę pamiątkową ku czci nowego patrona Buskiego Domu Kultury.
Kolega Wojtka z lat szkolnych – Bogdan Ptak – artysta malarz, przypomniał sylwetkę Wojciecha Belona – artysty, który był zawsze poszukiwaczem, który szukał piękna, dobroci, przyjaźni, który każdemu człowiekowi był bratem, a dom jego był otwarty dla wszystkich.
Następnie odbył się wspaniały koncert w wykonaniu zespołu „Wolna Grupa Bukowina” w składzie: Grażyna Kulawik – rodowita busczanka, koleżanka Wojtka od lat szkolnych w buskim liceum, a następnie członek zespołu oraz kolegów – Wojciecha Jarocińskiego i Wacława Juszczyszyna. Zespół po kilkuletniej przerwie wystąpił w Busku Zdroju po raz pierwszy od śmierci swego lidera i przedstawił piosenki z przeszłości. Większość utworów, to wiersze których autorem lub kompozytorem melodii, był Wojciech Belon.
Słuchając koncertu można było poznać, lub przypomnieć sobie sylwetkę Wojtka. Wielka w tym była zasługa prowadzącego konferansjerkę i zarazem głównego wykonawcy Wacława Juszczyszyna, który pięknie opowiadał o historii powstania niektórych utworów i ukazywał postać Wojtka Belona jako poety, kompozytora, a zarazem pierwszego wykonawcy.
W Buskim Domu Kultury, przed laty – jako uczeń Liceum Ogólnokształcącego, harcerz, turysta, początkujący poeta z gitarą w ręku, Wojtek Belon rozpoczął swą artystyczną wędrówkę. Tu dał się poznać jako świetny gawędziarz, piosenką i wierszem jednał sobie przyjaciół, uprzejmy i koleżeński był duszą towarzystwa i stawał się zawsze przywódcą grupy rówieśników. Był podziwiany przez kolegów i uwielbiany przez nastolatki . Mimo tych cech, które prowadzą do egoistycznych wywyższeń, Wojtek zawsze był skromny, przyjacielski, gotowy nieść pomoc potrzebującym. Wrażliwy na piękno, starał się to piękno zapisać w poezji i muzyce. I to mu się udało, bowiem spuścizna jego twórczości, mimo tak krótkiego życia – jest pokaźna.
Ten wieczny wędrowca – tramp i bard, szedł przez życie w ciągłym szukaniu ideałów, odkrywaniu ukrytych wartości, odnajdywaniu piękna.
Jego wędrówki prowadziły od świętokrzyskich lasów, przez Ponidzie, do śnieżnych szczytów Tatr. Fascynowało go piękno Ponidzia, szczególnie tereny wokół Wiślicy, gdzie Nida wije się meandrami – jak życie człowieka, które nie wybiera prostej wstęgi szos, ale napotyka na różne zakręty losu, tworząc urodę życia. Był zakochany w pięknie polskich Tatr, a także Bieszczad. Przez całe życie, szukał mitycznej krainy szczęśliwości – „Arkadii”, a symbolem tych poszukiwań i marzeń, była wyśniona i wyimaginowana – „Bukowina” - (Jego Arkadia).
I to od tej wymarzonej i wyśpiewanej „Bukowiny”, dał nazwę swojemu zespołowi –„Wolna Grupa Bukowina”.
W górach człowiek czuje się inaczej, a cóż dopiero poeta, który idąc na szczyt, pragnie bliżej poznać ideał – Władcę Świata. Przecież nasz polski papież – człowiek z duszą artysty, także najchętniej modli się w polskich Tatrach, bo stamtąd – jak gdyby bliżej do nieba.
Od 1985 roku nie ma już wśród nas Wojtka, nie powstają już jego nowe piosenki, zostaje tylko pamięć i korzystanie z dorobku jego twórczości
Tam gdzieś wysoko, na niebieskiej polanie – płonie watra, a przy niej z gitarą w ręku Wojtek Belon z chórem aniołów, śpiewa na Chwałę Panu.
Wojtek Belon „Bellon”
Wojciech Jerzy Belon syn Jerzego i Wandy ze Stępnikowskich, urodził się 14 marca 1952 roku w Kwidzynie. Lata dziecięce Wojtek spędził w Skarżysku Kamiennej, bowiem rodzice przeprowadzili się z Kwidzyna, na krótko do Opola Lubelskiego (tam mieszkali dziadkowie ze strony ojca), a następnie do Skarżyska Kamiennej.
W 1959 r. Wojtek rozpoczął naukę w Szkole Podstawowej w Skarżysku Kamiennej , a jego młodsza o dwa lata siostra Małgorzata rozpoczęła naukę w tej samej szkole w 1960 roku.
W 1965 r. rodzina Belonów przeniosła się do Buska Zdroju, zamieszkali w bloku A na nowym osiedlu Świerczewskiego. Ojciec – Jerzy otrzymał pracę w Buskim Przedsiębiorstwie Budowlanym, a matka - Wanda, magister prawa, została notariuszem w Państwowym Biurze Notarialnym.
W Busku Zdroju Wojtek uczęszczał do klasy VII i VIII Szkoły Ćwiczeń przy Liceum Pedagogicznym i Studium Nauczycielskim. W tym okresie nie wyróżniał się niczym od innych kolegów, interesował się plastyką, lubił rysować ołówkiem i kredkami, malować farbami akwarelowymi. Był aktywny przy wykonywaniu (wówczas modnych) gazetek ściennych, dekoracji klasy i szkoły na różne uroczystości. Działał w drużynie harcerskiej, ale ta działalność nie zadawalała go w pełni i dlatego starał się uczestniczyć w wycieczkach, rajdach turystycznych, biwakach, a także spływach kajakowych, te zainteresowania realizował także w Szkolnym Kole PTTK.
W 1967 roku Wojtek ukończył Szkołę Podstawową i rozpoczął naukę w Liceum Ogólnokształcącym im. Tadeusza Kościuszki w Busku Zdroju.
Jako uczeń liceum, Wojtek dał się poznać jako zapalony turysta, zdobywał punkty na odznaki turystyki pieszej i górskiej, uczestniczył w spływach kajakowych. Na trasach rajdowych, przy ogniskach na biwakach Wojtek nie rozstawał się z gitarą. Grał i śpiewał znane wówczas szlagiery, ale także zaczynał (troszkę nieśmiało) śpiewać własne utwory. Kiedy pisał listy do kolegów i koleżanek szkolnych starał się przedstawiać je w formie wierszowanej. Były to zapewne pierwsze próby tworzenia „małej poezji”.
W buskim liceum Wojtek był animatorem życia kulturalnego, stworzył Klub „Dla odmiany”, był motorem działań kulturalnych, turystycznych, organizatorem imprez. Jego pomysły nie zawsze podobały się nauczycielom. Jednak wielu pedagogów dostrzegało jego talent artystyczny i być może wróżyło mu przyszłość - poety, kompozytora. Ale nikt wówczas tego głośno nie mówił .
Po skończeniu liceum Wojtek bywał w Busku Zdroju rzadko, jego losy związały się z Krakowem, z górami, zwłaszcza z Bieszczadami, a następnie trwało artystyczne tournee po kraju.
Zdawał egzamin wstępny na Uniwersytecie Jagiellońskim – historia sztuki, ale nie został przyjęty. Przez rok uczył się w Studium Nauczycielskim w Tarnowie, następnie studiował filozofię na UJ.
Niestety działalność artystyczna, twórcza, prowadzenie zespołu Wolna Grupa Bukowina, pochłaniały wiele czasu. Wiadomo, że działalność artystyczna nie sprzyja studiowaniu i dlatego Wojtek uważał, iż na naukę jest jeszcze czas, a praca artystyczna – to tylko kwestia krótkiego czasu –„sezonu”. Ten okres nie trwa wiecznie i trzeba będzie się wycofać z bujnego życia artystycznego, osiąść i spokojnie zabrać się do pisania wierszy, komponowania melodii piosenek, a także spokojnego ukończenia studiów i pracowania w wyuczonym zawodzie.
W 1977 r. Wojciech Belon ożenił się z Joanną Kornagą, pochodząca ze Szczawnicy, wówczas studiującą etnografię na UJ. W 1978 r. przyszła na świat córeczka Olga. To żonie Joannie i córeczce Oli, poświęcił wiele swych wierszy.
Podczas stanu wojennego, zespoły artystyczne miały utrudnioną działalność i nic dziwnego, że i Wolna Grupa Bukowina występowała sporadycznie. Wojtek czuł się osamotniony, mieszkał z rodziną nadal w Krakowie i próbował wiązać koniec z końcem. Żeby utrzymać rodzinę, nawet rozwoził mleko. Na początku lat 80. związał się na krótko z „Wałami Jagiellońskimi”, ale ta współpraca nie trwała zbyt długo.
Z poetą Adamem Ziemianinem Wojtek poznał się nietypowo, na spotkaniu autorskim w Nowym Żaczku, dwaj młodzieńcy zadawali poecie „dość podchwytliwe pytania”. Potem podeszli i przedstawili się: Wojtek Belon i Krzysztof Piasecki. A. Ziemianin stwierdził, że „nadawali na tych samych falach”. Z późniejszych wspólnych podróży, powstał cykl reportaży: „Z Bellonem po kraju”. Wspólnie z A. Ziemianinem Wojtek tworzył program: „Gitarą i piórem”.
O działalności Wojtka Belona w tzw. latach „krakowskich”, tj. od 1971 do 1985 roku, napisano wiele w gazetach i innych wydawnictwach, mówiono w radiu i telewizji, dużo informacji można znaleźć w internecie. Ale bardzo mało napisano o jego rodzinie, która w okresie gdy Wojtek był u szczytu sławy i jeździł po kraju, czekała na jego przyjazd do Buska Zdroju. A starał się odwiedzać ukochane „ Busko – Busko” (jak mawiał) jak najczęściej, kiedy tylko znalazł wolną chwilę. W Busku Zdroju czekali na niego rodzice – matka Wanda, ojciec Jerzy, siostra Małgorzata Miodowicz (żona Konstantego – znanego działacza państwowego i społecznego) oraz wielu przyjaciół i kolegów.
3 maja 1985 roku Wojciech Belon zmarł w Krakowie, miał zaledwie 33 lata, był u szczytu sławy artystą.
7 maja 1985 r. w kościele parafialnym p.w. NP. NMP zebrali się: najbliższa rodzina, koledzy, przyjaciele, znajomi, miłośnicy twórczości „Bellona”. Po Mszy św. ruszył żałobny kondukt na cmentarz parafialny. Spoczął Wojtek na buskim cmentarzu, na Ponidziu - na ziemi buskiej , którą uważał za ziemię rodzinną, bowiem tu spędził radosne dzieciństwo i lata młodości, tu powrócił, by zostać na zawsze.
W 1992 roku ,Busko Zdrój uczciło pamięć Wojtka – nadając Buskiemu Domowi Kultury imię „Piewcy Ponidzia” - Wojciecha Belona.
W kwietniu 2001 roku, na Małej Scenie Kieleckiego Centrum Kultury, podczas Koncertu „Na Ponidziu wiosna trwa...”, ówczesny wojewoda świętokrzyski Wojciech Lubawski, wręczył Joannie Belon, żonie zmarłego przed 16 laty Wojtka, przyznany Mu pośmiertnie Złoty Krzyż Zasługi.
Wojewoda Wojciech Lubawski powiedział: „Wojtek był moim przyjacielem. Ten niezwykły artysta, który do tej pory kształtuje wrażliwość młodych ludzi z pewnością zasługuje na takie wyróżnienie”.
Jakim człowiekiem był Wojtek Belon? Takie pytania stawiało sobie wielu autorów artykułów i opracowań, ale jak dotychczas nie opracowano pełnej biografii „Bellona”.
Zapewne pierwszym, który napisał dosyć duży artykuł o Wojtku, był Andrzej Jędryczkowski – nauczyciel buskiego liceum, a zarazem jego „starszy” kolega. Te wspomnienia zostały wydane w 1999 roku w formie książki p t .:”Zakończenie. Moje peregrynacje z Wojtkiem Bellonem”.
Książka została wydana w rok po śmierci Andrzeja Jędryczkowskiego i zawiera opis kilku prywatnych sytuacji ze spotkań, z wycieczek i rozmów autora z Wojtkiem.
Czytając to opracowanie, można się wiele dowiedzieć o Wojtku, jego wadach i zaletach, o kształtowaniu się światopoglądu młodego chłopca, ucznia liceum, a następnie studenta, dorosłego człowieka – artysty, poety, pieśniarza, kompozytora.
Nie jest to „hymn pochwalny”, ale prawda, taka jaką widział Andrzej Jędryczkowski.
Szkoda, że Andrzej odszedł tak bardzo szybko i nagle, nie zdążył rozwinąć tematu, a znając go osobiście, myślę, że mógłby napisać dużo więcej. No cóż, wielka szkoda.
Jędryczkowski poznał Wojtka Belona w grudniu1968 r., kiedy jako absolwent UJ został zatrudniony na stanowisku kierownika Działu Amatorskiego Ruchu Artystycznego w Powiatowym Domu Kultury, a Wojtek – wówczas uczeń LO startował w eliminacjach konkursu piosenki radzieckiej. Po skończonym koncercie, w trakcie obrad jury, stało się jasne, że Wojtek nie zdobędzie żadnej nagrody i Jędryczkowski ufundował mu nagrodę w postaci płyty gramofonowej, jako „specjalną nagrodę Działu Amatorskiego Ruchu Artystycznego Powiatowego Domu Kultury w Busku Zdroju”.
W tymże samym roku, odbywały się eliminacje na szczeblu powiatowym Ogólnopolskiego Festiwalu Piosenki Patriotycznej. Wojtek zaśpiewał dwie piosenki z repertuaru Boba Dylan’a przy akompaniamencie gitary. Przewodniczący jury – Karol Anbild dyrektor Filharmonii Kieleckiej, wyraził swoją dezaprobatę po wysłuchaniu piosenek Wojtka, który niestety nie przeszedł przez eliminacje powiatowe. Stare porzekadło głosi, że ponoć nikt nie jest prorokiem we własnym kraju, i miejscowi luminarze kultury nie docenili zdolności śpiewaczych Wojtka.
Będąc jeszcze uczniem LO, Wojtek wziął udział w powiatowych eliminacjach konkursu recytatorskiego i uzyskał tam wyróżnienie oraz dyplom.
Wojtek Belon w latach uczniowskich uważał Jędryczkowskiego, jako swojego „guru”, który nie był wówczas jeszcze członkiem PZPR, a Wojtek był zauroczony Che Guevarą i Ruchem Wyzwolenia Palestyny. Zapuścił włosy jak Che i nosił beret taki sam jak on, z charakterystyczną czerwoną gwiazdą. Gdzieś od połowy lat siedemdziesiątych stał się zaciekłym antykomunistą i kiedy dowiedział się, że jego „guru” wstąpił do PZPR, a nawet został sekretarzem POP, ich wzajemne stosunki ochłodziły się. Uważał, że stracił przyjaciela i przez pewien okres, kiedy przyjeżdżał do Buska Zdroju nie odwiedzał Andrzeja, ani też nie wykonał żadnego telefonu.
W tym okresie Wojtek napisał wiersz, którego nigdy nie dał Andrzejowi do przeczytania, a o którym dowiedział się dopiero w 1986 roku, czytając zbiorek poetycki pt. „Niechaj zabrzmi Bukowina”.
Andrzejowi Jędryczkowskiemu
Związały nas światła mgławic
Porozrzucanych po niebie
Tysiącem malutkich światów.
I naszą była moja
I Twoja droga przed siebie.
Tkwiliśmy w barwach i wierszach.
„The answer my friend..” – pamiętasz ?
Zapomniałem o Twoich urodzinach…
nie uścisnąłem Ci dłoni
nie przepiliśmy winem
wspomnień z lat brzmiących w pieśniach.
Pamiętasz pierwsze dźwięki przeze mnie
wydobyte z ogranej gitary ?
A świętokrzyskie wrześnie
Wspominasz czasem odległe
już dzisiaj chwile gdy w barze
kwaśnym nalotem piwa pokryci
paląc z sztubacka po męsku
o dziewczynach gadaliśmy o świecie
pragnąc go zmienić na lepszy ?
Dziś dłońmi szukając wokoło
nie spotkam Twojego oddechu
i różne są nasze drogi
i jakiś inny ten wrzesień.
Gdy mój i Twój szlak się przetnie
Porozmawiajmy przez chwilę’
a każdy innym językiem
i coraz bardziej blednie
gwiazda którąśmy na niebie
obserwowali tak długo
przez jeden skromny teleskop.
Widać tak trzeba
Uderzam w struny
I oto wraca pieśnią
to cośmy wspólnie przeżyli
dłoń dziś do Ciebie wyciągam,
może znów przy ognisku
powróci To co było.
Wojtek często jeździł w Bieszczady szukać twórczej weny, zawsze „goły i wesoły”, tak mówił o nim Władysław Nadopa – samotnik, który w poszukiwaniu wolności poznał wszystkie ścieżki w Bieszczadach. To o nim napisał Krzysztof Potaczała w „Nowinach” artykuł pt.: ”Nikt nie pytał, skąd się wziął...”, ( a przedrukowany został w „Angorze” z 24.IV.2004 r.) .
Władek Nadopa żył na uboczu i chadzał ścieżkami, o których wiedziały tylko wilki i rysie. To on stał się symbolem bieszczadzkiej wolności i to jego wybrał Wojciech Belon na bohatera swojej piosenki „Majster Bieda”.
Na Przełęczy Wyżnej spotkał Władek człowieka, dzięki któremu został legendą. Długowłosy chłopak z gitarą był dużo młodszy, ale od razu przypadli sobie do gustu. Niejedno piwo razem wypili, niejedną noc przegadali.
Wojtek przyjechał w Bieszczady, bo chciał, by jego ballady pachniały górami, więc w Chatce Puchatka na Połoninie Wetlińskiej przesiadywał całymi tygodniami. Nawet się tam na parę miesięcy zatrudnił, a potem został kandydatem na ratownika GOPR.
W schronisku, przy naftowej lampie, napisał wiele swych piosenek, a wśród nich tę, którą uważał za ulubioną i najważniejszą – „Majster Bieda”.
Napota długo nie wiedział, że to o nim. Dopiero, gdy przypadkiem w radiu usłyszał dedykację, zrozumiał, że odtąd nie będzie już Władkiem, lecz właśnie Majstrem Biedą.
Majster Bieda
Skąd przychodził kto go znał
kto mu rękę podał kiedy
nad rowem siadał wyjmował chleb
serem przekładał i dzielił się z psem
tyle wszystkiego co z sobą miał
Majster Bieda
Czapkę z głowy ściągał gdy
wiatr gałęzie chylił drzewom
śmiał się do słońca i śpiewał do gwiazd
drogę bez końca co przed nim szła
znał jak pięć palców jak szeląg zły
Majster Bieda
Nikt nie pytał skąd się wziął
gdy do ognia się przysiadał
wtulał się w krąg ciepła jak w kożuch
znużony drogą wędrowiec boży
zasypiał długo gapiąc się w noc
Majster Bieda
Aż nastąpił taki rok
smutny rok tak widać trzeba
nie przyszedł Bieda zieloną wiosną
miejsce gdzie siadał zielskiem zarosło
i choć niejeden wytężał wzrok
choć lato pustym gościńcem przeszło
z rudymi liśćmi – jesieni schedą
wiatrem niesiony popłynął w przeszłość
Majster Bieda
Od roku 1965 Wojtek mieszkał z rodzicami w bloku „A” na osiedlu Świerczewskiego (obecnie blok ten nosi numer 8), był to pierwszy blok mieszkalny na budującym się wówczas osiedlu.
Od ul. Świerczewskiego (obecnie Batorego) do Zdroju, pomiędzy al. Mickiewicza a projektowaną wówczas ul. prof. J.W. Grotta, nie było ulic Armii Krajowej i J. Słowackiego, a były tylko sady owocowe. Nosiły one nazwy pochodzące od nazwisk właścicieli sadów, czyli: Jureckich, Panka, Jelonkiewicza, Danka, Domagały itd.
Miedze pomiędzy sadami były (nieoficjalnie) ciągami spacerowymi, którymi osoby udające się z centrum miasta do Zdroju, skracały sobie drogę do pracy w uzdrowisku. Ponadto ówczesną al. Mickiewicza przemieszczały się wszystkie pojazdy z Kielc, Stopnicy, Pińczowa w kierunku Wiślicy i Nowego Korczyna. Innej drogi nie było i nic dziwnego, że spacer do Zdroju w godzinach szczytu, wprawdzie chodnikiem, nie należał do przyjemnych i większość mieszkańców wolała latem spacer miedzami, przez sady (polami, jak wówczas mówiono) - bowiem tam była cisza i czyste powietrze.
Wojtek z okien swego domu mógł podziwiać wiosną kwitnące czereśnie, śliwy, jabłonie i grusze, latem dojrzewanie owoców i na pewno z kolegami „robili wypady” na czereśnie i jabłka. Zimą roztaczał się wspaniały widok na panoramę bezlistnych drzew pokrytych białym szronem lub puchową kołdrą śniegu.
Pod koniec lat sześćdziesiątych, Busko Zdrój poczęło się szybko rozbudowywać. Miasto i uzdrowisko przeżywało boom, budowano nowe osiedla mieszkaniowe (Świerczewskiego, Sikorskiego, Kościuszki, Pułaskiego, Krasickiego (ob.Andersa) Wola (ob. Piłsudskiego) oraz w rejonie Zdroju powstawały osiedla i ulice domków jednorodzinnych tzw. pensjonatów.
Jedną z takich pierwszych ulic, była ul. J. Słowackiego. Bodajże jako pierwsi sprzedali swój sad pp. Dankowie i podzielili na działki budowlane. Nowi właściciele działek przystępując do budowy domów, w pierwszej kolejności wycięli drzewa owocowe. Tak być musiało i Wojtek zdawał sobie z tego faktu sprawę, ale ubolewał bardzo, że zniszczono przyrodę , którą bardzo kochał.
Z rozmyślań Wojtka, kiedy patrzył z okna swego domu na wycięte drzewa, powstał wiersz „Sad”, który dedykował swojej siostrze Masi.
Sad
Siostrze Masi
W moim mieście wyrąbali sady
Ciągnące się szeroko hen aż po Zdrój
W moim mieście wyrąbali sady
Pachnące wiosenną zamiecią
I lata owocem dojrzałym
sad
W moim mieście wyrąbali sady
I nieważne kto wyrąbał
Bo ważny jest fakt
sad
W moim mieście wyrąbali sady
Z dawien zwane od ich właścicieli mian
W moim mieście wyrąbali sady
Jesiennym się dymem snujące
Pod śniegiem jak ule w pasiece
sad
W moim mieście wyrąbali sady
I nieważne kto wyrąbał
Bo ważny jest fakt
sad
Nie pozostały nawet kikuty drzew
Ani cień ani trawy
Ani pole które resztkę promieni żarło
By wzrósł siew
Tylko twarze domów twarze
Wpatrzone oknami w miejsce gdzie trwał
Obcy zupełnie im obcy świat
sad
Kolejka od czwartej nad ranem
Ten spod piątki jak zwykle pijany
Że też żona na niego nie bluźni
Ty na obiad jak zwykle się spóźnisz
Dziecko spać chce balanga na górze
Ileż można wytrzymać tak dłużej
Ileż można wytrzymać tak dłużej
W naszym mieście wyrąbali sady
Więc stwórzmy sad własny po horyzont aż
W naszym mieście wyrąbali sady
Więc spłodźmy go w znoju miłości
Niech drzewa jak dzieci wnuki przyniosą nam
Te niech jadą niech płyną niech lecą
Z nadzieją że gdzieś na nie czeka świat
My zaś w oknach smutnych swych bloków
Chusteczki podnieśmy by machać im w ślad
W naszym mieście wyrąbali sady
I nieważne kto wyrąbał
Bo ważny jest fakt
Że w nas trwa
Że w nas trwa
Że w nas trwa
SAD
W Busku Zdroju przy ul. Bohaterów Warszawy nr 6, stoi zabytkowy budynek z XIX wieku, który wybudował założyciel Uzdrowiska Busko – Feliks Rzewuski. Na początku XX wieku właścicielem tego domu został Jan Król ( 1886 – 1963), pochodzący z Sosnowca, działacz niepodległościowy. W latach 1905 - 1907 Jan Król wraz ze swym młodszym bratem, byli członkami „piątki bojowej” PPS na rejon Busko. Od 1905 r. dom Króla był punktem kontaktowym dla kurierów i uciekinierów politycznych, kierujących się z zaboru pruskiego lub rosyjskiego do Galicji. Po odzyskaniu niepodległości Jan Król był radnym miejskim, działaczem ruchu ludowego, a w latach 1928 – 1930 posłem na Sejm RP.
Na tyłach dom nr 6 (obecnie ul. Staszica) była piekarnia Królów, a od strony ulicy był sklep z wyrobami piekarskimi.
Po śmierci Jana Króla, piekarnię przejęła wdowa po Janie Królu i syn Czesław (1931 – 1971), dobrze zapowiadający się artysta – rzeźbiarz. Niestety jego ambicje artystyczne nie zostały zrealizowane w pełni, (miał kłopoty ze zdaniem matury) i nie został przyjęty na Akademię Sztuk Plastycznych, bowiem ówczesne władze nie patrzyły „miłym okiem” na syna „sanacyjnego posła”.
Czesław Król zmuszony został podjąć się prowadzenia piekarni, ale w wolnych chwilach oddawał się swej pasji rzeźbiarskiej w drzewie lipowym. Spod jego dłuta wychodziły piękne płaskorzeźby, portrety oraz prace o tematyce sakralnej. Niestety zbiór jego prac nie zachował się, a poszczególne prace znalazły się w zbiorach prywatnych kolekcjonerów.
Wojtek często przychodził do piekarni Cześka Króla na świeże bułeczki, a najbardziej smakował mu chleb z Cześka piekarni. Lubił wdychać woń pieczonego chleba, rozmawiał z Cześkiem o jego rzeźbach. A, że pieczenie chleba odbywa się w nocy, aby wczesnym rankiem pieczywo mogło się znaleźć w domach na śniadanie, praca piekarza różniła się od pracy innych rzemieślników. Czesiek kładł się spać o świcie, wstawał w południe, a po południu oddawał się swemu hobby czyli rzeźbieniu, wieczorem rozpoczynał pracę zawodową w piekarni.
Wizyty Wojtka u Cześka w piekarni przeciągały się do późnych godzin nocnych. On patrzył na piekarza nie tylko jako rzemieślnika, ale także artystę - w swoim zawodzie.
9 września 1971 roku Busko Zdrój obiegła smutna wiadomość – Czesław Król nie żyje, miał zaledwie 40 lat. Nikt nie mógł pojąć, dlaczego targnął się na swoje życie.
Wojtek był wówczas już po maturze i szykował się na studia, wiadomość o śmierci przyjaciela bardzo go wzruszyła. Swój żal po zgonie artysty przelał na papier i tak powstała:
„Ballada o Cześku piekarzu”
chleba takiego jak ten od Cześka
nie kupisz nigdzie nawet w Warszawie
bo Czesiek piekarz nie piekł lecz tworzył
bochny jak z mąki słonecznej kołacze
kłaniali mu się ludzie gdy wyjrzał
przez okno w kitlu łyknąć powietrza
a kromkę masłem smarując każdy mówił
nad chleb ten chleb od Cześka
chleb się chlebie chleb się chlebie
bo nad chleb być może co
chleb się chlebie chleb się chlebie
niech ci nigdy nie zabraknie
drożdży wody rąk i ziarna
a o porankach chlebem pachnącym
gdy pora idzie spać dla piekarzy
zaczerwienione przymykał oczy Czesiek
i siadał z dłutem przy stole
ciągle te same włosy i trochę
za długi nos w drewnie cierpliwym
rzeźbiły dłonie dziesiątki razy
w poranki świeżym chlebem pachnącym
kurła tobi mati buła
mruczał piekarz w żyłach krwią
kurła tobi mati buła
myśli moje niespokojne myśli moje rozognione
idźcie idźcie wszystkie stąd
nikt takich słów jak miasto miastem
nie znał i źle się dzieje mówili
na obraz czerniał Czesiek razowca
kruszał podobnie bułce zleżałej
gdy go znaleźli na pasku z wojska
dłuto jak wbite miał w garści
i nie wie nikt co Cześka wzięło
lecz śpiewa każdy jak miasto miastem
chleb się chlebie chleb się chlebie itd.
W rok po śmierci Wojtka, w 1986 roku ukazał się tomik nr 5 Ośrodka Teatru Otwartego „Kalambur” p t: Wojciech Bellon, Niechaj zabrzmi Bukowina ... (ilustrowany przez żonę). Był to zapewne pierwszy zbiór jego utworów, zawierający 60 wierszy.
Wstęp do tego tomiku napisał Adam Ziemianin, a jest to ciekawy opis i charakterystyka Wojtka, widziana oczyma kolegi i dlatego powtarzam ją prawie w całości.
Wieczny Wędrowiec Boży
Wojtek Bellon – ten Wieczny Wędrowiec Boży – zjawiał się najczęściej niespodziewanie i to zwykle wtedy, gdy był najbardziej potrzebny. Umiał i potrafił, jak nikt inny, doradzić, pomóc czy rozładować napiętą i trudną sytuację nawet wtedy, gdy sam był w poważnych opałach, a tych los mu nie szczędził.
Kierował się przy tym zasadami moralnymi prostymi, ale pewnymi i sprawiedliwymi. On po prostu kochał ludzi. Zabrzmi to pewnie dla niektórych zbyt banalnie i staroświecko, ale nie boję się tego banału wygłosić, gdy chodzi o Wojtka, bo przy nim nabiera on pierwotnego, właściwego, jakże głębokiego znaczenia. Kochać ludzi to przede wszystkim napiętnować głupotę, tępotę, fałsz i obłudę. W dobie cwaniakowatości o tych ważnych, prostych zasadach większość ludzi zapominała.
Czasem wpadał z ważna sprawą, czasem z dobrą nowiną. Któregoś lutowego, a może marcowego dnia, przyszedł bardziej ożywiony.
Zaproponowali mi wydanie tomiku przy „Kalamburze”. Powoli staję się klasykiem – zażartował. Ta dobra wiadomość przypieczętowana została kilkoma kieliszkami orzechówki.
Jeszcze pod koniec kwietnia Wojtek ponownie wrócił do swojej książki. Tym razem umówił się ze mną, że usiądziemy nad jego pieśniami i wierszami.
Pomożesz mi to zredagować – zaproponował. Cieszył się, choć tego zbytnio nie okazywał, że jego opowieści – tak bowiem nazywał swą twórczość – rozproszone po ludziach i po świecie, ukażą się w tomiku. Nawet gromadził powoli swe utwory – choć wcześniej nigdy przesadnie o to nie dbał – pisał do przyjaciół, którym swego czasu ofiarował rękopisy, odgrzebywał w swym archiwum stare zapiski wcześniejszych pieśni. Umówiliśmy się na pierwsze dni maja w jego krakowskim mieszkaniu przy ul. Józefa, czyli na „Kaźmirzu” - jak sam powiadał, naśladując gwarę swej dzielnicy.
3 maja 1985 roku Wojtek Bellon już nie żył. Zmarł w Krakowie mając zaledwie 33 lata. W nekrologu, który ukazał się nazajutrz w „Echu Krakowa”, pisałem w wielkim bólu: „3 bm. zmarł w Krakowie w wieku 33 lat Wojciech Bellon – poeta, kompozytor, pieśniarz. Początki Jego działalności artystycznej wywodziły się ze studenckiego ruchu kulturalnego – był laureatem Festiwalu Piosenki Studenckiej w Krakowie. Stworzył „Wolną Grupę Bukowina” – zespół, który śpiewał Jego opowieści o życiu – tak sam nazywał swoje pieśni. Grupa ta przeszła do historii nie tylko studenckiej estrady jako najwybitniejszy z wielu zespołów śpiewających poezję.
Wojciech Bellon osiągnął wielki sukces, bo Jego pieśni na stałe zadomowiły się w repertuarze rówieśników i młodszych pokoleń, mimo że był śpiewającym poetą, którego rzadko proszono do telewizji czy radia.
W Lirycznej piosence dla Wacka – jednym z ostatnich swych utworów – pisał:
„...i brakuje mi w sobie tej siły
której braku nie dostrzegłem nigdy
by odróżnić racje tych co są
od racji tych którzy byli”
Odszedł Człowiek i Artysta wrażliwy, twórczy, przepełniony miłością i życzliwością do świata i ludzi, po którym na zawsze pozostanie pustka nie do wypełnienia”.
Tyle nekrolog pisany drżącą ręką, zamieszczony w piśmie codziennym, a więc tym samym ograniczający się do kilku istotnych faktów, z krótkiego, ale jakże bujnego i twórczego życia Wiecznego Wędrowca Bożego.
Ale prawdziwy artysta nigdy nie odchodzi cały. Wojtkowi – jak mało któremu twórcy – udało się to, że jego pieśni, mimo, iż rzadko prezentowano w radiu czy telewizji, znane są szeroko i śpiewa je wielu ludzi.
Ci najmłodsi wykonawcy Wojtkowych opowieści często już nawet nie bardzo wiedzą kto je napisał, zresztą nie tylko ci najmłodsi, bo wiele z tych pieśni zadomowiło się na zawsze, a śpiewający je nie zastanawiają się kto je stworzył.
REKLAMA
Komentarze (2)
Uwaga: Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Za wypowiedzi naruszające prawo lub chronione prawem dobra osób trzecich grozi odpowiedzialność karna lub cywilna. IP Twojego komputera: 3.237.15.145
Kasia (2022-03-16 08:17:54)
Dziękuję za opublikowanie tak ciekawego materiału. Wojciech Belon to guru poezji mojego pokolenia. Obserwuję jak po 50 latach publiczność reaguje na piosenki podczas koncertów Wolnej Grupy Bukowina, wciąż są to najpiękniejsze emocje! Wojciech Belon zasiał je w nas i już nigdy nie ulecą!🍀
zzz (2022-03-15 08:32:04)
Piękne wspomnienia i dużo wiadomości